Wczoraj na filmiku mówiłam o „algorytmie traumy”, choć oczywiście wiele na jego temat nie wiem, a pod wpływem Benka Booksińskiego, przecudnego misia od promocji książkowych zdałam sobie dziś sprawę, że chyba też istniej coś podobnego związanego z książkami.
Może to nie algorytm traumy, ale zawiści? O. Tak go nazwijmy, „algorytm zazdrości”, bo jednak zawiść jest chyba w tym momencie zbyt mocna. Na czym on miałby polegać?
Nie wiem czy zauważyliście, ale pewnie tak, że dobre recenzje nie są jakieś specjalnie viralowe, natomiast te złe plenią się jak dziki oset.
Dobre są omijane, a złe czytane z wypiekami na twarzy.
A jakie dają szalone zasięgi?!
Blogerzy często więc specjalnie biorą jakieś nie pasujące im książki i je „obrabiają”. Sama pamiętam nagonkę na kilka autorek, których specjalnie nie kocham, ale też nie nienawidzę, a ich książek nie czytam bo to nie moja bajka, ale obgadywać nie zamierzam.
Taka nagonka potrafi też książkę wypromować, co często jest dziwne, ale zdarza się, że ten czy inny autor o nagonkę błaga (albo sobie ją sam organizuje), nie wiem jak to się kończy, ale nie polecam, jednak hejt bywa ciężki do przetrawienia, a nagonka jak wiadomo to właśnie hejt.
Dlatego tak częste są zajawki typu:
„Dlaczego ta książka mi się nie podobała?”
„Co jest nie tak z tym autorem?”
„Można powiedzieć, że jest to gniot?”
„Produkt książkopodobny, dla mas?”
Wszystkie te zajawki tylko udają nagonkę, bo zaraz potem są wyjaśnienia, że:
„Książka się nie podoba bo za krótka”
”Z autorem wszystko jest jak należy, tylko jest leworęczny”
„Nie można powiedzieć, że to gniot w żadnym wypadku”
Po co to? A po to, żeby zrobić sobie zasięgi, taka wredna (albo o wiele bardziej wredna) daje więcej klaskaczy.
Kiedy ostatnio Benek Booksiński pewna książkę trochę zjechał (ale kulturalnie i rozsądnie i na 100% nie dla zasięgów, ale dla prawdy) recenzje przeczytałam od deski do deski, choć temat mnie nie interesował za bardzo.
Tak więc taka recenzję każdy to przeczyta, dlaczego?
Bo ludzie są zazdrośni i jak o kimś mówi się źle to o wiele bardziej ciekawi niż pochwała. Mamy dość laurek i reklam, cudownych środków i „numer jeden” na świecie, próbujemy trochę prawdy w tym Internecie znaleźć, a szukamy jej po negatywnej stronie, bo te pozytywne już nam się przejadły.
No i mamy już taką naturę, że lubimy jak komuś dowalą.
I wcale nie muszą czytać tego zazdrośni pisarze.
Ani nawet czytelnicy nie przepadający za danym autorem.
Każdy przeczyta, bo to jakoś tak miło, kiedy dowalają komuś a nie tobie.
Czy to normalne?
Pewnie nie, ale jednak tacy jesteśmy, czy to nasza cecha narodowa?
Nie wiem, ale możliwe, że tak.